wtorek, 19 lutego 2013

Prolog: Dzieciństwo.

- Lily – krzyknęła niska blondynka w kierunku rudowłosej dziewczynki.
Ta z uśmiechem na twarzy zwróciła się w stronę swojej przyjaciółki. Jej rude, wręcz marchewkowe włosy powiewały na wietrze.
- Oj, Julie westchnęła.
Po czym zupełnie jak matka karcąca dziecko oparła ręce na biodrach i przybrała surowy wyraz twarzy. Widząc jednak jak jej towarzyska zziajana długim biegiem, powoli wchodzi po ostatnim odcinku pagórka na którym się znajdowały, jej twarz rozświetlił kolejny uśmiech. Wesołe ogniki zatańczyły w zielonych oczach, a w kącikach ust utworzyły się dwa dołeczki. Parsknęła śmiechem, gdy blondynka potknęła się i upadła na twarz prosto w kopiec ziemi. Uśmiechając się pod nosem podeszła do swojej przyjaciółki i pomogła jej wstać.
- Julie, Julie. Moja ty niezdaro powiedziała. Widząc jak jej towarzyszka zaczyna otrzepywać się z brudu, który ją pokrył, postanowiła jej pomóc.
Tym razem ramię w ramię ruszyły w stronę ogromnego dębu rosnącego na małej polance, która znajdowała się na szycie górki. Stanęły twarzami do siebie. O ile Lily była dziwnie z siebie zadowolona, to na twarzy Julie można dostrzec lekki grymas. Powodem jej niezadowolenia było zapewne zmęczenie. W duchu przeklinała swoją nadwagę. Spory odstający brzuszek był jej odwieczną nemezis, o którym przypominał jej zawsze jakiś życzliwy kolega, koleżanka albo po prostu na każdym spotkaniu rodzinnym musiała słuchać komentarzy typu: Oj, Julie, ale z ciebie okrągła kuleczka się zrobiła. Mój ty pączusiu kochany.”. A pomimo, iż przyjaźniła się z Lily od zawsze i kochała ją z całego serca, to nie mogła powstrzymać ukłucia zazdrości patrząc na jej szczupłą sylwetkę. Westchnęła.
- Dobrze Rudzielcu, co chciałaś mi pokazać?
Evansówna w odpowiedzi uśmiechnęła się po raz kolejny, a następnie wyciągnęła ręce w stronę blondynki, układając je w łódkę. Przez chwilę intensywnie wpatrywała się w swoje dłonie, przybierając niezwykle skupiony wyraz twarzy.
Brwi Juliette podjechały do góry, a oczy rozszerzyły się ze zdziwienia kiedy zobaczyła małą kropeczkę powoli przeobrażającą się w stokrotkę na dłoniach jej koleżanki.
Jakiś czas zajęło jej dojście do siebie. Po chwili wróciło jednak opamiętanie i spojrzała na swoją przyjaciółkę, która zaśmiała się widząc jej minę.
- I co myślisz Julie?
- Co myślę? - zapytała. - Właśnie wyrósł Ci z dłoni kwiatek! Co ja niby Twoim zdaniem mam myśleć?! - powiedziała podniesionym głosem, ale widząc, że przyjaciółka nic sobie z Tego nie robi, tylko dalej wygląda jakby wygrała bon na loterii, westchnęła. - To... - przerwała, aby odpowiednio dobrać słowa których chce użyć niesamowite. Zupełnie jak...
- ...magia? - dokończyła za nią rudowłosa.
- Tak przytaknęła. - Magia.
Juliette Prince jeszcze nigdy nie była targana takimi wątpliwościami co do słuszności jej postępowania. Spojrzała w stronę koleżanki, która radośnie podskakiwała schodząc z pagórka. Jej wyrzuty sumienia powiększyły się jeszcze bardziej. Pierwszy raz w życiu naprawdę nie wiedziała co powinna zrobić.
Z jednej strony jest Lily, jej przyjaciółka, ktoś komu ufa i osoba, która wspiera ją w trudnych chwilach. Powierzyła jej swoją tajemnicę, zaufała jej, a ona nie może się odwdzięczyć tym samym, z bardzo prostej przyczyny. Matka Julie, zabroniła mówić komukolwiek o pochodzeniu jej rodziny. A mimo iż czysto krwiści czarodzieje są szanowani w ich świecie, to mugole nie wiedzą o ich istnieniu. Tyle, że Lily wcale nie jest mugolem jak na początku myślała.
Westchnęła, po zaczęła niezgrabnie truchtać za swoją przyjaciółką, a w głowie kołatały się słowa jej babci: Kiedy masz jakiś problem, nigdy nie czekaj aż sam się rozwiąże. Zawsze bierz sprawy w swoje ręce.” Mimo iż zgadzała się z tymi słowami, to w głębi duszy pragnęła, aby choć raz babcia się myliła.

1 komentarz: