-
Lily – krzyknęła niska blondynka w kierunku rudowłosej
dziewczynki.
Ta z
uśmiechem na twarzy zwróciła
się w stronę swojej przyjaciółki.
Jej rude, wręcz marchewkowe włosy powiewały na wietrze.
-
Oj, Julie –
westchnęła.
Po
czym zupełnie jak matka karcąca dziecko oparła ręce na biodrach i
przybrała surowy wyraz twarzy. Widząc jednak jak jej towarzyska
zziajana długim biegiem, powoli wchodzi po ostatnim odcinku pagórka
na którym się znajdowały, jej twarz
rozświetlił kolejny uśmiech. Wesołe ogniki zatańczyły w
zielonych oczach, a w kącikach ust utworzyły się dwa dołeczki.
Parsknęła śmiechem, gdy blondynka potknęła się i upadła na
twarz prosto w kopiec ziemi. Uśmiechając się pod nosem podeszła
do swojej przyjaciółki
i pomogła jej wstać.
-
Julie, Julie. Moja ty niezdaro –
powiedziała. Widząc jak jej towarzyszka zaczyna otrzepywać się z
brudu, który ją
pokrył, postanowiła jej pomóc.
Tym
razem ramię w ramię ruszyły w stronę
ogromnego dębu rosnącego na małej polance, która
znajdowała się na szycie górki.
Stanęły twarzami do siebie. O ile Lily
była dziwnie z siebie zadowolona, to na twarzy Julie można dostrzec
lekki grymas. Powodem jej niezadowolenia było zapewne zmęczenie. W
duchu przeklinała swoją nadwagę. Spory odstający brzuszek był
jej odwieczną nemezis, o którym
przypominał jej zawsze jakiś życzliwy
kolega, koleżanka albo po prostu na każdym spotkaniu rodzinnym
musiała słuchać komentarzy typu: „Oj,
Julie, ale z ciebie okrągła kuleczka się zrobiła. Mój
ty pączusiu kochany.”. A pomimo, iż
przyjaźniła się z Lily od zawsze i kochała ją z całego serca,
to nie mogła powstrzymać ukłucia zazdrości patrząc na jej
szczupłą sylwetkę. Westchnęła.
-
Dobrze Rudzielcu, co chciałaś mi pokazać?
Evansówna
w odpowiedzi uśmiechnęła się po raz
kolejny, a następnie wyciągnęła ręce w stronę blondynki,
układając je w łódkę.
Przez chwilę intensywnie wpatrywała się w swoje dłonie,
przybierając niezwykle skupiony wyraz twarzy.
Brwi
Juliette podjechały do góry, a oczy
rozszerzyły się ze zdziwienia kiedy
zobaczyła małą kropeczkę powoli przeobrażającą się w
stokrotkę na dłoniach jej koleżanki.
Jakiś
czas zajęło jej dojście do siebie. Po chwili wróciło
jednak opamiętanie i spojrzała na swoją przyjaciółkę,
która zaśmiała
się widząc jej minę.
- I
co myślisz Julie?
-
Co myślę? - zapytała. - Właśnie wyrósł
Ci z dłoni kwiatek! Co ja niby Twoim zdaniem mam myśleć?! -
powiedziała podniesionym głosem, ale widząc, że przyjaciółka
nic sobie z Tego nie robi, tylko dalej wygląda jakby wygrała bon na
loterii, westchnęła. - To... - przerwała, aby odpowiednio dobrać
słowa których chce użyć
– niesamowite.
Zupełnie jak...
-
...magia? - dokończyła za nią rudowłosa.
-
Tak –
przytaknęła. - Magia.
Juliette
Prince jeszcze nigdy nie była targana takimi wątpliwościami co do
słuszności jej postępowania. Spojrzała w stronę koleżanki,
która radośnie
podskakiwała schodząc z pagórka. Jej
wyrzuty sumienia powiększyły się jeszcze
bardziej. Pierwszy raz w życiu naprawdę nie wiedziała co powinna
zrobić.
Z
jednej strony jest Lily, jej przyjaciółka,
ktoś komu ufa i osoba, która wspiera ją
w trudnych chwilach. Powierzyła jej swoją tajemnicę, zaufała jej,
a ona nie może się odwdzięczyć tym samym, z bardzo prostej
przyczyny. Matka Julie, zabroniła mówić
komukolwiek o pochodzeniu jej rodziny. A mimo iż czysto krwiści
czarodzieje są szanowani w ich świecie, to mugole nie wiedzą o ich
istnieniu. Tyle, że Lily wcale nie jest mugolem jak na początku
myślała.
Westchnęła,
po zaczęła niezgrabnie truchtać za swoją przyjaciółką,
a w głowie kołatały się słowa jej babci: „Kiedy
masz jakiś problem, nigdy nie czekaj aż sam się rozwiąże. Zawsze
bierz sprawy w swoje ręce.” Mimo iż zgadzała się z tymi
słowami, to w głębi duszy pragnęła, aby choć raz babcia się
myliła.
No, prolog super:)
OdpowiedzUsuńLecę czytać dalej!
Lilka.