wtorek, 19 lutego 2013

I Rozdział: Nienawidzę tego.

Szybuję w przestworzach. Mijam tak doskonale mi znane białe obłoki. Muskam je dłońmi, aby po chwili mogły rozpłynąć się pod moim dotykiem. Uśmiecham się szeroko, po chwili przyśpieszając swój lot. Podmuch wiatru rozwiewa moje długie, bond włosy na wszystkie strony. W tej chwili mało mnie to obchodzi. Promienie słoneczne świecą mi w oczy, więc je mrużę. Spod przymkniętych powiek widzę kolejną aleję chmur, które mijam. Śmieję się głośno i skręcam w kierunku jednego z obłoków. Zanurzam się w nim i pozwalam otulić z każdej strony przez delikatny, biały puch. Znowu się śmieję. Czuję jak lekka mgiełka otula moje ciało, okryte jedynie delikatnym materiałem, długiej aż po kostki, białej sukienki. Odpycham się dłońmi w powietrzu i ruszam w dalszą drogę. Zamykam oczy i rozkoszuję się wolnością.
- Julie!
Dziewczyna otworzyła oczy.
- Julie, chodź tu natychmiast!
Rozejrzała się dookoła. Już nie jestem wolna, pomyślała. Z niechęcią zaczęła schodzić po gałęziach, na sam dół. Kiedy jej bose stopy dotknęły ziemi z żalem spojrzała w kierunki konara drzewna, na którym przed chwilą się znajdowała.
- Juliette Prince! Masz natychmiast, zjawić się w swoim pokoju albo poznasz mój gniew!
Blondynka miała ochotę parsknąć śmiechem. Bonie zawsze używa tego tonu, gdy jest zdenerwowana, bez powodu, oczywiście.
Wzrokiem omiotła cały pagórek w poszukiwaniu swoich butów. Zauważywszy je w połowie drogi na wzgórze, zaśmiała się z własnej głupoty. Podczas biegu zrzuciła je ze stóp, zawsze tak robiła. Przejechała ręką po głowie strzepując liście, które wplątały się w sięgające pasa włosy i udała się w kierunku domu, po drodze zabierając ze sobą buty.
Tak naprawdę nie miała nawet najmniejszej ochoty wracać do domu, bądź raczej do rezydencji w której mieszka wraz z mamą i ojczymem, nie licząc oczywiście służby.
Zaskakujący był dla wielu czarodziejów czystej krwi fakt, iż pomimo statusu jakim rodzina Julie się szczyciła, nie posiadali oni ani jednego skrzata domowego. Matka Julie często mówiła we własnej obronie, że brzydzi się tych obleśnych, brudnych stworów. Wytłumaczenie to zostało oczywiście zaakceptowane przez społeczność i więcej do tego tematu nie powracano.
Julie jednak wiedziała dlaczego w ich rezydencji nie jest tolerowana obecność skrzatów. Jej mama nie chciała do tego dopuścić, jednak nie z powodu obrzydzenia. Sprawiło to, że dziewczyna nie straciła jeszcze resztek nadziei co do jej rodzicielki. Mimo, iż wyszła za okropnego człowieka, po śmierci jej ojca wciąż dotrzymuje danej mu obietnicy, iż nie będzie wykorzystywała tych stworzeń.

- O, nie - jęknęła, zauważywszy rozłożoną sukienkę na łóżku.
Bonie stała z założonymi rękoma, nerwowo tupiąc nogą, co chwilę wyglądając przez okno. Słysząc jęk rozpaczy, spojrzała w stronę niebieskookiej. Zmrużyła oczy i zacisnęła usta. Krytycznym okiem omiotła dziewczynę.
Włosy w całkowitym nieładzie, miejscami ozdobione liśćmi, bądź małymi gałązkami. Spodnie w kolorze jasnego brązu, podwinięte do kolan. Miejscami były ubrudzone od ziemi, a niektóre większe plamy, były w kolorze zielonym od trawy. Bluzka, była wilgotna, również miejscami ubrudzona ziemią.
Dziewczyna szykowała się do kolejnej tyrady Bonie, pod tytułem: Młodym damom nie przystoi... Kiedy drzwi otworzyły się z hukiem, a do pokoju wszedł mężczyzna, o rozwichrzonych, blond włosach, w ciemniejszym odcieniu niż Julie. Jego duże, zielone oczy skupiły się na niej, po czym omiótł krytycznym spojrzeniem jej wygląd. Po chwili odezwał się w kierunku służącej:
- Dawson - warknął. - Można wiedzieć, dlaczego dziewczyna nie jest jeszcze gotowa?
Ścisnęło ją w gardle widząc zaskoczoną minę kobiety, która nie spodziewała się wizyty ze strony pana domu, przez następne pól godziny, kiedy to dziewczyna byłabym już w pewnym stopniu gotowa. Niezdolną do powiedzenia czegokolwiek opiekunkę uratowała z opresji Julie.
- To nie jej wina - powiedziała cicho, jednak blondyn stał na tyle blisko, aby to usłyszeć. Odchrząknęła i kontynuowała: - Bonie nie jest niczemu winna, Robercie. To ja, wróciłam później niż mi kazała.
Mężczyzna prychnął. Obdarzył wszystkich mrożącym krew w żyłach spojrzeniem i zwrócił się do kobiety stojącej obok okna.
- Masz godzinę na wyszykowanie tej smarkuli – oznajmił władczym głosem po czym poprawił swoją już i tak idealnie ułożoną szatę, a następnie odwrócił się do wyjścia.
Drzwi zamknęły się z trzaskiem, a skrzypiące zawiasy dały o sobie znać. Obie usłyszały zirytowany głos Roberta:
- Do cholery, niech ktoś w końcu naprawi te przeklęte drzwi!
Julie odetchnęła z ulgą, kiedy nie było słychać głośnych kroków ojczyma. Spojrzała za okno, widząc zachodzące słońce zapragnęła znaleźć się na zewnątrz, aby móc podziwiać ten piękny widok, z najwyżej gałęzi jej drzewa. Zupełnie jak robiła to ze swoim ojcem kiedy była mała. Czasami Lily dołączała do ich wspólnej zabawy. Na myśl o dwóch najważniejszych osobach w jej życiu, które straciła, coś ścisnęło ją w gardle.
- Mało brakowało - westchnęła.
- Za mało. Następnym razem może nie być tak kolorowo - w pokoju rozniósł się zmartwiony głos Bonie.
Panna Prince zwróciła się w kierunku swojej opiekunki. Kobieta miała czarne włosy upięte w koka na czubku głowy, uwydatniały jej ostro zakończony podbródek i wystające kości policzkowe. Drobny, wąski nosek, zadarty lekko ku górze. Małe czarne oczy i wąskie usta. Dokładnie wyprasowana brązowa sukienka, sięgająca do kolan, z długim rękawem. Na niej biały fartuszek, zawiązany z tyłu na kokardę. Zawsze uważała, że Bonie wygląda młodziej niż w rzeczywistości, to było wręcz niewiarygodne, że ta kobieta ma ponad czterdzieści lat.
Uśmiechnęła się do niej i mrugnęła.
- Tak, śmiej się póki możesz, ale kiedy twój ojczym wpadnie do tego pokoju za pół godziny i zobaczy cię niegotową, to jestem pewna, że drzwi pójdą do wymiany, a nie naprawy.
- Bonie, mówiłam ci już jak bardzo kocham twoje poczucie humoru? - zaśmiała się.
- Poczucie czego? - zapytała, uśmiechając się.
- Zapomniałam – odparła teatralnie. - W tym domu jest obowiązek zachowania powagi. Każdy ma się zachowywać jakbyśmy mieli do tyłka wsadzony kij. Śmiech jest przecież taki nieelegancki!
Złość i zdenerwowanie, uleciały z pani Dawson tak szybko jak się pojawiły. Na szczęście, nigdy nie potrafiła długo się gniewać, szczególnie na jej podopieczną. Niestety, dobry humor nie powstrzymał jej przed wepchnięciem Julie do łazienki i przygotowaniem na kolejne spotkanie, czystokrwistych rodów czarodziejskich rodzin.

~*~

- Nienawidzę tego – burknęła dziewczyna, po raz kolejny poprawiając niewygodną sukienkę, tak, aby ta nie wbijała swoich fiszbinów w jej żebra.
- Julie - zganiła ją matka, podając mężczyźnie ubranemu w szatę czarodziejską, zapewne lokajowi, swój drogi płaszcz.
Z westchnieniem poszła w jej ślady, przekazując temu samemu człowiekowi swoje okrycie. Następnie ruszyła w kierunku wejścia na salę. Powstrzymał ją od tego silny uścisk na ramieniu. Odwróciła się napotykając zmrużone, zielone oczy Roberta.
- Zachowuj się i nie przynieś nam wstydu - warknął. - Nie odzywaj się niepytana, a najlepiej by było, jakbyś cały czas siedziała cicho. Przynajmniej dopóki będę na tyle blisko, aby cię usłyszeć. Zrozumiałaś?
- Tak - mruknęła w odpowiedzi.
Wyswobodziła się z żelaznego uścisku ojczyma i udała w kierunku dużych, drewnianych drzwi. Wchodząc na salę, wraz z rodzicami, usłyszała głos należący do wysokiej, szczupłej brunetki, kierującej się w ich stronę. Kątem oka spojrzała na mamę, która uśmiechnęła się nieśmiało w kierunku nadchodzącej piękności.
- Annabella jak miło cię widzieć - powiedziała kobieta.
- Ciebie również dobrze widzieć i dziękuję za zaproszenie Walburgio - odpowiedział zamiast matki Julie Rober, po czym dodał: - Można wiedzieć, gdzie podziewa się Orion?
- W sali obok, razem z innymi mężczyznami. Debatują o różnych sprawach, jak to mężczyźni - zaśmiała się sztucznie.
Robert pożegnał kobiety skinieniem głowy, po czym oddalił się, nie zaszczycając najmłodziej z nich nawet najmniejszym spojrzeniem. Parę minut później, to samo uczyniły dwie czarownice.
Została zupełnie sama, stojąc w przejściu spoglądając na otaczających ją ludzi. Tak, kolejny zjazd snobów, zorganizowany przez rodzinę Black. Szykuje się cudowna imprezka.
Zanim zdążyła udać się do bezpiecznego miejsca, jakim był kąt, usłyszała za plecami chrząknięcie, po czym ktoś powiedział:
- Dlaczego taka śliczna dziewczyna stoi tu zupełnie sama?
Zaskoczona nagłym pojawieniem się jej rozmówcy, drgnęła zaskoczona. Opanowawszy się szybko, spokojnie odwróciła się w stronę nieznajomego. Pierwszą rzeczą jaką zauważyła były jego czarne oczy, spoglądające na nią z nieskrywanym zainteresowaniem. Tego samego koloru włosy, sięgające ramion, zaczesane do tyłu. Elegancka, zapewne bardzo droga, szata idealnie pasowała do jego smukłej sylwetki. Zanotowała również, że jest minimalnie do niej wyższy.
- Regulus Black - przedstawił się.
Przez chwilę przyglądała się mu bacznie.
- Juliette Prince - odpowiedziała, po czym podała mu dłoń na przywitanie, którą on zgrabnie pochwycił i ucałował jej wierzch.
- Skoro już się poznaliśmy Julie, to co powiesz na to abym ci potowarzyszył? Z czego co zauważyłem jesteś tu sama.
- Nie jestem sama - słowa wypłynęły z jej ust, tym samym go zaskakując.
- Nie? - zapytał.
- Jestem z matką i ojczymem - powiedziała. Postawa jej nowego znajomego zaczęła ją irytować.
- Nie o to mi chodziło - zaśmiał się. - Każdy tutaj jest ze swoimi rodzicami. Pytałem się o partnera.
- Oh... - zarumieniła się. Głupia, skarciła się w myślach.
- Więc? - zapytał, ofiarując jej swoje ramie.
Nie pozostało jej nic innego jak przyjąć jego zaproszenie.

Jasnowłosa dziewczyna nerwowo wystukiwała palcami na stole tylko jej znaną melodię. Rozejrzała się po pomieszczeniu, po czym chwyciła kieliszek stojący nieopodal w dłonie i ruszyła przed siebie. Co chwilę odwracała się za siebie, upewniając się, że nikt za nią nie idzie. Wolną dłonią chwyciła rąbek swojej długiej, czarnej sukienki zaczęła iść w kierunku wyjścia na taras.
W chwili, gdy dotarł do niej pierwszy podmuch świeżego powietrza odetchnęła z ulgą. Regulus był bardzo wyczerpującą osobą, nie był niegrzeczny, ani nachalny. Jednak jego osobowość, a raczej jej brak było męczące. Julie nie potrafi rozmawiać z ludźmi, którzy nie posiadają własnego zdania. Jego wszystkie odpowiedzi i stwierdzenia ograniczały się do cytowania słów matki i ojca. Jako przeciwniczka tego całego czystokrwistego szaleństwa, nie potrafiła zrozumieć jak ktoś może pozwolić sobie na takie pranie mózgu.
- Udało się - szepnęła.
Założyła kosmyk, wymykających się włosów za ucho i uśmiechnęła się. Chwila spokoju, pomyślała.
- Też nie przepadam za takimi imprezami.
Wzdrygnęła słysząc ten głos. Odwróciła się w kierunku, z którego dochodził, po czym westchnęła z irytacją.
- Posłuchaj... Regulus - zaczęła.
Nie dane jej było jednak skończyć, bo jej rozmówca parsknął śmiechem. Następnie przejechał dłonią po czarnych włosach i spojrzał na nią swoimi niebieskimi oczyma.
- Zaraz - powiedziała - ty nie jesteś Regulus.
Nie wiedziała czy powinna najpierw zaśmiać się z własnej głupoty, czy odetchnąć z ulgą. Jej rozmówca definitywnie, nie był Blackiem z którym spędziła połowę wieczoru, aczkolwiek był do niego bardzo podobny.
- Oczywiście, że nim nie jestem. Chociaż sam fakt iż mnie z nim pomyliłaś, powinienem potraktować jako obrazę.
Dziewczyna uniosła brwi. Mimowolnie kąciki jej ust zadrgały, całą siłą woli powstrzymywała się, aby nie parsknąć śmiechem. W duchu jednak musiała przyznać mu rację. Im dłużej się mu przyglądała, tym więcej cech odróżniających go od Regulusa potrafiła dostrzec.
Chłopak, a raczej młody mężczyzna był znacznie wyższy od niej i jej poprzedniego towarzysza. Górował nad nią co najmniej o głowę. Jego sylwetka była również bardziej muskularna. Musiała przyznać, że był stanowczo przystojniejszy.
- Skoro doszliśmy już do wniosku, że nie nazywasz się Regulus Black, mógłbyś się przedstawić? - zapytała.
Nutka ironii w tonie jej wypowiedzi, nie umknęła jednak brunetowi i uśmiechnął się mimowolnie. Odchrząknął, po czym ukłonił się wpół i teatralnym gestem pochwycił rękę dziewczyny. Delikatnie musnął wierzch jej dłoni, po czym powiedział:
- Syriusz, ten przystojniejszy z braci Black. Do usług.

5 komentarzy:

  1. Na początek zaznaczę, że bardzo się cieszę, że jesteś z powrotem ;) Co do błędów to żadnych nie wyhaczyłam, ale ja sama mam z tym wielokrotnie problem, więc nie jestem wiarygodnym źródłem ;).
    A teraz rozdział. Pierwsza sprawa - ojczym zdecydowanie, według mnie i przynajmniej na razie, negatywna postać, już go nie lubię. Dobrze chociaż, że całkiem dobrze dogaduje się z opiekunką. I duży plus dla ciebie za wprowadzenie Regulusa Blacka, jakoś tak zawsze lubiłam, gdy gdzieś się pojawiał.
    Pozdrawiam :*
    [malfoy-issue]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też się cieszę, że się cieszysz. Błędy są, tego jestem pewna. Szczególnie biorąc pod uwagę fakt iż ja to pisałam. Inne kwestia jest taka, że sama ich nie widzę. A przynajmniej ich części.
      Ojczym nie będzie pozytywną postacią w opowiadaniu. A co mi tam... Voldemort chyba nie wykupił praw autorskich do bycia tym złym, cały czas?
      Regulus będzie raczej postacią epizodyczną, ale i tak się cieszę, że kogoś zadowolił swoim pojawieniem się.
      Pozdrawiam.

      Usuń
  2. Bardzo mi się podobało, jestem ciekawa co dalej, więc lecę czytać:)
    Lilka.

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetny pomysł z tą przemianą z dziewczyny w chłopaka. Coś mi się wydaje, że będzie jakiś romans z Syriuszem? Mam takie przeczucie. No ale zobaczymy. Tak w ogóle trafiłam na twojego bloga całkiem niedawno i już się w nim zakochałam. Z niecierpliwością czekam na kolejną notkę!

    OdpowiedzUsuń
  4. Ale to jest super! Bardzo mi się podoba jak piszesz i fajną wybrałaś czcionkę. :) Kolejną rzeczą, która mi się podoba, to to, że wymyśliłaś własną główną bohaterkę. Z moich obserwacji wynika, że nie jestem to szczególnie popularne w sferze blogów o huncwotach. Już nie leję wody tylko lecę dalej nadrabiać. :)

    OdpowiedzUsuń