Szybuję
w przestworzach. Mijam tak doskonale mi znane białe obłoki. Muskam
je dłońmi, aby po chwili mogły rozpłynąć się pod moim
dotykiem. Uśmiecham się szeroko, po chwili przyśpieszając swój
lot. Podmuch wiatru rozwiewa moje długie, bond włosy na wszystkie
strony. W tej chwili mało mnie to obchodzi. Promienie słoneczne
świecą mi w oczy, więc je mrużę. Spod przymkniętych powiek
widzę kolejną aleję chmur, które mijam. Śmieję się głośno i
skręcam w kierunku jednego z obłoków. Zanurzam się w nim i
pozwalam otulić z każdej strony przez delikatny, biały puch. Znowu
się śmieję. Czuję jak lekka mgiełka otula moje ciało, okryte
jedynie delikatnym materiałem, długiej aż po kostki, białej
sukienki. Odpycham się dłońmi w powietrzu i ruszam w dalszą
drogę. Zamykam oczy i rozkoszuję się wolnością.
-
Julie!
Dziewczyna
otworzyła oczy.
-
Julie, chodź tu natychmiast!
Rozejrzała
się dookoła. Już nie jestem
wolna, pomyślała. Z niechęcią zaczęła schodzić po
gałęziach, na sam dół. Kiedy jej bose stopy dotknęły ziemi z
żalem spojrzała w kierunki konara drzewna, na którym przed chwilą
się znajdowała.
-
Juliette Prince! Masz natychmiast, zjawić się w swoim pokoju albo
poznasz mój gniew!
Blondynka
miała ochotę parsknąć śmiechem. Bonie
zawsze używa tego tonu, gdy jest zdenerwowana, bez powodu,
oczywiście.
Wzrokiem
omiotła cały pagórek w poszukiwaniu swoich butów. Zauważywszy je
w połowie drogi na wzgórze, zaśmiała się z własnej głupoty.
Podczas biegu zrzuciła je ze stóp, zawsze tak robiła. Przejechała
ręką po głowie strzepując liście, które wplątały się w
sięgające pasa włosy i udała się w kierunku domu, po drodze
zabierając ze sobą buty.
Tak
naprawdę nie miała nawet najmniejszej ochoty wracać do domu, bądź
raczej do rezydencji w której mieszka wraz z mamą i ojczymem, nie
licząc oczywiście służby.
Zaskakujący
był dla wielu czarodziejów czystej krwi fakt, iż pomimo statusu
jakim rodzina Julie się szczyciła, nie posiadali oni ani jednego
skrzata domowego. Matka Julie często mówiła we własnej obronie,
że brzydzi się tych obleśnych, brudnych stworów. Wytłumaczenie
to zostało oczywiście zaakceptowane przez społeczność i więcej
do tego tematu nie powracano.
Julie
jednak wiedziała dlaczego w ich rezydencji nie jest tolerowana
obecność skrzatów. Jej mama nie chciała do tego dopuścić,
jednak nie z powodu obrzydzenia. Sprawiło to, że dziewczyna nie
straciła jeszcze resztek nadziei co do jej rodzicielki. Mimo, iż
wyszła za okropnego człowieka, po śmierci jej ojca wciąż
dotrzymuje danej mu obietnicy, iż nie będzie wykorzystywała tych
stworzeń.
- O,
nie - jęknęła, zauważywszy rozłożoną sukienkę na łóżku.
Bonie
stała z założonymi rękoma, nerwowo tupiąc nogą, co chwilę
wyglądając przez okno. Słysząc jęk rozpaczy, spojrzała w stronę
niebieskookiej. Zmrużyła oczy i zacisnęła usta. Krytycznym okiem
omiotła dziewczynę.
Włosy
w całkowitym nieładzie, miejscami ozdobione liśćmi, bądź małymi
gałązkami. Spodnie w kolorze jasnego brązu, podwinięte do kolan.
Miejscami były ubrudzone od ziemi, a niektóre większe plamy, były
w kolorze zielonym od trawy. Bluzka, była wilgotna, również
miejscami ubrudzona ziemią.
Dziewczyna
szykowała się do kolejnej tyrady Bonie, pod tytułem: Młodym
damom nie przystoi... Kiedy
drzwi otworzyły się z hukiem, a do pokoju wszedł mężczyzna,
o rozwichrzonych, blond włosach, w ciemniejszym odcieniu niż Julie.
Jego duże, zielone oczy skupiły się na niej, po czym omiótł
krytycznym spojrzeniem jej wygląd. Po chwili odezwał się w
kierunku służącej:
-
Dawson - warknął. - Można wiedzieć, dlaczego dziewczyna nie jest
jeszcze gotowa?
Ścisnęło
ją w gardle widząc zaskoczoną minę kobiety, która nie
spodziewała się wizyty ze strony pana domu, przez następne pól
godziny, kiedy to dziewczyna byłabym już w pewnym stopniu gotowa.
Niezdolną do powiedzenia czegokolwiek opiekunkę uratowała z
opresji Julie.
- To
nie jej wina - powiedziała cicho, jednak blondyn stał na tyle
blisko, aby to usłyszeć. Odchrząknęła i kontynuowała: - Bonie
nie jest niczemu winna, Robercie. To ja, wróciłam później niż mi
kazała.
Mężczyzna
prychnął. Obdarzył wszystkich mrożącym krew w żyłach
spojrzeniem i zwrócił się do kobiety stojącej obok okna.
-
Masz godzinę na wyszykowanie tej smarkuli – oznajmił władczym
głosem po czym poprawił swoją już i tak idealnie ułożoną
szatę, a następnie odwrócił się do wyjścia.
Drzwi
zamknęły się z trzaskiem, a skrzypiące zawiasy dały o sobie
znać. Obie usłyszały zirytowany głos Roberta:
- Do
cholery, niech ktoś w końcu naprawi te przeklęte drzwi!
Julie
odetchnęła z ulgą, kiedy nie było słychać głośnych kroków
ojczyma. Spojrzała za okno, widząc zachodzące słońce zapragnęła
znaleźć się na zewnątrz, aby móc podziwiać ten piękny widok, z
najwyżej gałęzi jej drzewa. Zupełnie jak robiła to ze swoim
ojcem kiedy była mała. Czasami Lily dołączała do ich wspólnej
zabawy. Na myśl o dwóch najważniejszych osobach w jej życiu,
które straciła, coś ścisnęło ją w gardle.
-
Mało brakowało - westchnęła.
- Za
mało. Następnym razem może nie być tak kolorowo - w pokoju
rozniósł się zmartwiony głos Bonie.
Panna
Prince zwróciła się w kierunku swojej opiekunki. Kobieta miała
czarne włosy upięte w koka na czubku głowy, uwydatniały jej ostro
zakończony podbródek i wystające kości policzkowe. Drobny, wąski
nosek, zadarty lekko ku górze. Małe czarne oczy i wąskie usta.
Dokładnie wyprasowana brązowa sukienka, sięgająca do kolan, z
długim rękawem. Na niej biały fartuszek, zawiązany z tyłu na
kokardę. Zawsze uważała, że Bonie wygląda młodziej niż w
rzeczywistości, to było wręcz niewiarygodne, że ta kobieta ma
ponad czterdzieści lat.
Uśmiechnęła
się do niej i mrugnęła.
-
Tak, śmiej się póki możesz, ale kiedy twój ojczym wpadnie do
tego pokoju za pół godziny i zobaczy cię niegotową, to jestem
pewna, że drzwi pójdą do wymiany, a nie naprawy.
-
Bonie, mówiłam ci już jak bardzo kocham twoje poczucie humoru? -
zaśmiała się.
-
Poczucie czego? - zapytała, uśmiechając się.
-
Zapomniałam – odparła teatralnie. - W tym domu jest obowiązek
zachowania powagi. Każdy ma się zachowywać jakbyśmy mieli do
tyłka wsadzony kij. Śmiech jest przecież taki nieelegancki!
Złość
i zdenerwowanie, uleciały z pani Dawson tak szybko jak się
pojawiły. Na szczęście, nigdy nie potrafiła długo się gniewać,
szczególnie na jej podopieczną. Niestety, dobry humor nie
powstrzymał jej przed wepchnięciem Julie do łazienki i
przygotowaniem na kolejne spotkanie, czystokrwistych rodów
czarodziejskich rodzin.
~*~
-
Nienawidzę tego – burknęła dziewczyna, po raz kolejny
poprawiając niewygodną sukienkę, tak, aby ta nie wbijała swoich
fiszbinów w jej żebra.
-
Julie - zganiła ją matka, podając mężczyźnie ubranemu w szatę
czarodziejską, zapewne lokajowi, swój drogi płaszcz.
Z
westchnieniem poszła w jej ślady, przekazując temu samemu
człowiekowi swoje okrycie. Następnie ruszyła w kierunku wejścia
na salę. Powstrzymał ją od tego silny uścisk na ramieniu.
Odwróciła się napotykając zmrużone, zielone oczy Roberta.
-
Zachowuj się i nie przynieś nam wstydu - warknął. - Nie odzywaj
się niepytana, a najlepiej by było, jakbyś cały czas siedziała
cicho. Przynajmniej dopóki będę na tyle blisko, aby cię usłyszeć.
Zrozumiałaś?
-
Tak - mruknęła w odpowiedzi.
Wyswobodziła
się z żelaznego uścisku ojczyma i udała w kierunku dużych,
drewnianych drzwi. Wchodząc na salę, wraz z rodzicami, usłyszała
głos należący do wysokiej, szczupłej brunetki, kierującej się w
ich stronę. Kątem oka spojrzała na mamę, która uśmiechnęła
się nieśmiało w kierunku nadchodzącej piękności.
-
Annabella jak miło cię widzieć - powiedziała kobieta.
-
Ciebie również dobrze widzieć i dziękuję za zaproszenie
Walburgio - odpowiedział zamiast matki Julie Rober, po czym dodał:
- Można wiedzieć, gdzie podziewa się Orion?
- W
sali obok, razem z innymi mężczyznami. Debatują o różnych
sprawach, jak to mężczyźni - zaśmiała się sztucznie.
Robert
pożegnał kobiety skinieniem głowy, po czym oddalił się, nie
zaszczycając najmłodziej z nich nawet najmniejszym spojrzeniem.
Parę minut później, to samo uczyniły dwie czarownice.
Została
zupełnie sama, stojąc w przejściu spoglądając na otaczających
ją ludzi. Tak, kolejny zjazd snobów, zorganizowany przez rodzinę
Black. Szykuje się cudowna imprezka.
Zanim
zdążyła udać się do bezpiecznego miejsca, jakim był kąt,
usłyszała za plecami chrząknięcie, po czym ktoś powiedział:
-
Dlaczego taka śliczna dziewczyna stoi tu zupełnie sama?
Zaskoczona
nagłym pojawieniem się jej rozmówcy, drgnęła zaskoczona.
Opanowawszy się szybko, spokojnie odwróciła się w stronę
nieznajomego. Pierwszą rzeczą jaką zauważyła były jego czarne
oczy, spoglądające na nią z nieskrywanym zainteresowaniem. Tego
samego koloru włosy, sięgające ramion, zaczesane do tyłu.
Elegancka, zapewne bardzo droga, szata idealnie pasowała do jego
smukłej sylwetki. Zanotowała również, że jest minimalnie do niej
wyższy.
-
Regulus Black - przedstawił się.
Przez
chwilę przyglądała się mu bacznie.
-
Juliette Prince - odpowiedziała, po czym podała mu dłoń na
przywitanie, którą on zgrabnie pochwycił i ucałował jej wierzch.
-
Skoro już się poznaliśmy Julie, to co powiesz na to abym ci
potowarzyszył? Z czego co zauważyłem jesteś tu sama.
-
Nie jestem sama - słowa wypłynęły z jej ust, tym samym go
zaskakując.
-
Nie? - zapytał.
-
Jestem z matką i ojczymem - powiedziała. Postawa jej nowego
znajomego zaczęła ją irytować.
-
Nie o to mi chodziło - zaśmiał się. - Każdy tutaj jest ze swoimi
rodzicami. Pytałem się o partnera.
-
Oh... - zarumieniła się. Głupia,
skarciła się w myślach.
-
Więc? - zapytał, ofiarując jej swoje ramie.
Nie
pozostało jej nic innego jak przyjąć jego zaproszenie.
Jasnowłosa
dziewczyna nerwowo wystukiwała palcami na stole tylko jej znaną
melodię. Rozejrzała się po pomieszczeniu, po czym chwyciła
kieliszek stojący nieopodal w dłonie i ruszyła przed siebie. Co
chwilę odwracała się za siebie, upewniając się, że nikt za nią
nie idzie. Wolną dłonią chwyciła rąbek swojej długiej, czarnej
sukienki zaczęła iść w kierunku wyjścia na taras.
W
chwili, gdy dotarł do niej pierwszy podmuch świeżego powietrza
odetchnęła z ulgą. Regulus był bardzo wyczerpującą osobą, nie
był niegrzeczny, ani nachalny. Jednak jego osobowość, a raczej jej
brak było męczące. Julie nie potrafi rozmawiać z ludźmi, którzy
nie posiadają własnego zdania. Jego wszystkie odpowiedzi i
stwierdzenia ograniczały się do cytowania słów matki i ojca. Jako
przeciwniczka tego całego czystokrwistego szaleństwa, nie potrafiła
zrozumieć jak ktoś może pozwolić sobie na takie pranie mózgu.
-
Udało się - szepnęła.
Założyła
kosmyk, wymykających się włosów za ucho i uśmiechnęła się.
Chwila spokoju, pomyślała.
-
Też nie przepadam za takimi imprezami.
Wzdrygnęła
słysząc ten głos. Odwróciła się w kierunku, z którego
dochodził, po czym westchnęła z irytacją.
-
Posłuchaj... Regulus - zaczęła.
Nie
dane jej było jednak skończyć, bo jej rozmówca parsknął
śmiechem. Następnie przejechał dłonią po czarnych włosach i
spojrzał na nią swoimi niebieskimi oczyma.
-
Zaraz - powiedziała - ty nie jesteś Regulus.
Nie
wiedziała czy powinna najpierw zaśmiać się z własnej głupoty,
czy odetchnąć z ulgą. Jej rozmówca definitywnie, nie był
Blackiem z którym spędziła połowę wieczoru, aczkolwiek był do
niego bardzo podobny.
-
Oczywiście, że nim nie jestem. Chociaż sam fakt iż mnie z nim
pomyliłaś, powinienem potraktować jako obrazę.
Dziewczyna
uniosła brwi. Mimowolnie kąciki jej ust zadrgały, całą siłą
woli powstrzymywała się, aby nie parsknąć śmiechem. W duchu
jednak musiała przyznać mu rację. Im dłużej się mu przyglądała,
tym więcej cech odróżniających go od Regulusa potrafiła
dostrzec.
Chłopak,
a raczej młody mężczyzna był znacznie wyższy od niej i jej
poprzedniego towarzysza. Górował nad nią co najmniej o głowę.
Jego sylwetka była również bardziej muskularna. Musiała przyznać,
że był stanowczo przystojniejszy.
-
Skoro doszliśmy już do wniosku, że nie nazywasz się Regulus
Black, mógłbyś się przedstawić? - zapytała.
Nutka
ironii w tonie jej wypowiedzi, nie umknęła jednak brunetowi i
uśmiechnął się mimowolnie. Odchrząknął, po czym ukłonił się
wpół i teatralnym gestem pochwycił rękę dziewczyny. Delikatnie
musnął wierzch jej dłoni, po czym powiedział:
-
Syriusz, ten przystojniejszy z braci Black. Do usług.
Na początek zaznaczę, że bardzo się cieszę, że jesteś z powrotem ;) Co do błędów to żadnych nie wyhaczyłam, ale ja sama mam z tym wielokrotnie problem, więc nie jestem wiarygodnym źródłem ;).
OdpowiedzUsuńA teraz rozdział. Pierwsza sprawa - ojczym zdecydowanie, według mnie i przynajmniej na razie, negatywna postać, już go nie lubię. Dobrze chociaż, że całkiem dobrze dogaduje się z opiekunką. I duży plus dla ciebie za wprowadzenie Regulusa Blacka, jakoś tak zawsze lubiłam, gdy gdzieś się pojawiał.
Pozdrawiam :*
[malfoy-issue]
Ja też się cieszę, że się cieszysz. Błędy są, tego jestem pewna. Szczególnie biorąc pod uwagę fakt iż ja to pisałam. Inne kwestia jest taka, że sama ich nie widzę. A przynajmniej ich części.
UsuńOjczym nie będzie pozytywną postacią w opowiadaniu. A co mi tam... Voldemort chyba nie wykupił praw autorskich do bycia tym złym, cały czas?
Regulus będzie raczej postacią epizodyczną, ale i tak się cieszę, że kogoś zadowolił swoim pojawieniem się.
Pozdrawiam.
Bardzo mi się podobało, jestem ciekawa co dalej, więc lecę czytać:)
OdpowiedzUsuńLilka.
Świetny pomysł z tą przemianą z dziewczyny w chłopaka. Coś mi się wydaje, że będzie jakiś romans z Syriuszem? Mam takie przeczucie. No ale zobaczymy. Tak w ogóle trafiłam na twojego bloga całkiem niedawno i już się w nim zakochałam. Z niecierpliwością czekam na kolejną notkę!
OdpowiedzUsuńAle to jest super! Bardzo mi się podoba jak piszesz i fajną wybrałaś czcionkę. :) Kolejną rzeczą, która mi się podoba, to to, że wymyśliłaś własną główną bohaterkę. Z moich obserwacji wynika, że nie jestem to szczególnie popularne w sferze blogów o huncwotach. Już nie leję wody tylko lecę dalej nadrabiać. :)
OdpowiedzUsuń